Gdyby hrabia Dracula mógł się nagle zmaterializować w Paryżu
i wsiąść do metra, w linię 11, w kierunku Porte de Lilas, a przy tym poczuć się
nieporadny i zagubiony, z pewnością wyglądałby jak drobny mężczyzna wyłowiony
spośród tłumu jadącego w niedzielne popołudnie do Belleville. Był niewysoki i
wątłej postury, wydawał się też bardzo nieśmiały i dziwnie smutny. Wcisnął się w kąt
wagonu, sprawiając wrażenie, jakby najmniej, jak tylko to możliwe chciał zawadzać
innym swoją osobą. Nawet jego ubranie zdradzało jakąś nieporadność: bardzo
wysoko podciągnięte spodnie ukazywały kostki w niedopasowanych skarpetkach. A
przy tym wszystkim zwracała uwagę jego niesamowita, wyrazista twarz,
przywołująca na myśl postać transylwańskiego hrabiego z filmów z lat
trzydziestych. Możliwe, że gdyby Dracula zszedł z czarnobiałych ekranów i
przeniósł się do naszych czasów, być może nie mogąc się odnaleźć w hołubionej
przez popkulturę rzeszy współczesnych romantycznych wampirów, stałby się taki zagubiony,
kruchy, nieporadny. I smutny.
Od biernika i dopełniacza cierpliwie studentom objaśnianych, przez najdziwniejsze typy wypatrzone w metrze, aż po absurdy i absurdziki życia codziennego we francuskiej stolicy.
środa, 12 marca 2014
czwartek, 6 marca 2014
Migawka z parku Buttes Chaumont
Pierwszy marcowy spacer dostarczył mi niespodziewanych, wiosennych zachwytów. Mentalnie będąc nadal w lutym, melancholizując się wciąż jeszcze odrobinę z powodu zimy, która nie nadeszła, kiedy zauważyłam, że pod moim oknem zakwitła na biało mała, dzika czereśnia, doszłam do wniosku, że pospieszyła się tak samo jak w zeszłym roku (wówczas kilka dni później jak niepyszna została szczelnie przysypana niespodziewanym śniegiem). Dlatego też zaplanowany w ostatniej chwili niedzielny spacer po parku Buttes Chaumont wprawił mnie w lekkie osłupienie. Jak najbardziej pozytywne zresztą. Najwyraźniej nie tylko moja mała czereśnia poczuła zew wiosny! W rzeczonym parku (wielce malowniczo położonym na terenie dawnego kamieniołomu) nawet stateczne, dorosłe drzewa, nie wyglądając już dłużej zachęt, okryły się całe białym i różowym kwieciem. Na jednym z nich, z rozłożystymi, grubymi gałęziami tuż przy samej ziemi, spotkaliśmy nawet piknikującą parę, która jakby nigdy nic rozsiadła się na konarach, w powodzi różowych kwiatków. Całości błogiej, niedzielnej atmosfery dopełniał młody saksofonista, który przycupnął na jednym z pagórków i grał w najlepsze. Nie wychodziło mu to zresztą najlepiej, być może udał się tam poćwiczyć, by dać odetchnąć sąsiadom. Ale nie szkodzi. Bynajmniej nie odbierało mu to uroku.
******
PS. Niestety nie uraczę P.T. Czytelnika żadnymi zdjęciami tych czarownych chwil, gdyż moja lustrzanka od dawna kurzy się na półce i czeka na lepsze czasy. A tamtego popołudnia, by nic nie zakłócało sielanki, nawet mój telefon odmówił posługi. Pozostawiam więc drogiemu Czytelnikowi szerokie pole do wyobraźni. A na pocieszenie mały kwiatek dowodzący mentalnej wiosny, widziany wczoraj nieopodal uniwersytetu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)