Gdyby hrabia Dracula mógł się nagle zmaterializować w Paryżu
i wsiąść do metra, w linię 11, w kierunku Porte de Lilas, a przy tym poczuć się
nieporadny i zagubiony, z pewnością wyglądałby jak drobny mężczyzna wyłowiony
spośród tłumu jadącego w niedzielne popołudnie do Belleville. Był niewysoki i
wątłej postury, wydawał się też bardzo nieśmiały i dziwnie smutny. Wcisnął się w kąt
wagonu, sprawiając wrażenie, jakby najmniej, jak tylko to możliwe chciał zawadzać
innym swoją osobą. Nawet jego ubranie zdradzało jakąś nieporadność: bardzo
wysoko podciągnięte spodnie ukazywały kostki w niedopasowanych skarpetkach. A
przy tym wszystkim zwracała uwagę jego niesamowita, wyrazista twarz,
przywołująca na myśl postać transylwańskiego hrabiego z filmów z lat
trzydziestych. Możliwe, że gdyby Dracula zszedł z czarnobiałych ekranów i
przeniósł się do naszych czasów, być może nie mogąc się odnaleźć w hołubionej
przez popkulturę rzeszy współczesnych romantycznych wampirów, stałby się taki zagubiony,
kruchy, nieporadny. I smutny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz