Dzisiaj do wagonu metra linii numer 2, gdzieś w okolicy parku Monceau, wsiadła dziewczyna z wielkim bukietem, a chciałoby się wręcz powiedzieć naręczem, wspaniałych, bladoróżowych róż. A w drugiej ręce dla kontrastu trzymała miotłę z nadrukiem w Myszki Miki. I trzonek do jeszcze jednej miotły. Wściekle różowy.
Od biernika i dopełniacza cierpliwie studentom objaśnianych, przez najdziwniejsze typy wypatrzone w metrze, aż po absurdy i absurdziki życia codziennego we francuskiej stolicy.
wtorek, 5 listopada 2013
piątek, 1 listopada 2013
Spacer po cmentarzu w dwóch odsłonach
Za każdym razem, kiedy spędzam Dzień Wszystkich Świętych, (sam w sobie pełen zadumy, jak to się lubi podkreślać), daleko od rodzinnych stron, za granicą – ta odległość, zarówno od bliskich, chociaż chyba nawet bardziej od tej specyficznej atmosfery świętowania, napawa mnie zawsze pewną melancholią.
Można się oczywiście wybrać w poszukiwaniu namiastki tej atmosfery na spacer po którymś z pięknych paryskich cmentarzy, niechże to będzie choćby wspaniały Père-Lachaise, by nie szukać daleko. Ale poza wrażeniami estetycznymi, na próżno tam szukać czegoś więcej.
Chociaż przecież są wysmakowane architektonicznie i odpowiednio nadgryzoine zębem czasu grobowce.
I kwiaty (acz nieliczne) zostawiane przez bliskich zmarłych osób.
Ale czegoś jakby ciągle brak... Zupełnie, jakbyśmy chodzili po muzeum – miejscu pięknym, ale (jakież to przewrotne w kontekście cmentarza) zupełnie bez życia.
Rozwiązanie zagadki nadchodzi, kiedy w jednej z alejek tłum zagęszcza się, a zewsząd daje się nagle słyszeć język polski, w którym powtarzają się pytania: "Ale czy to na pewno tędy? Jesteś pewien, że dobrze idziemy?".
Docieramy więc niechybnie do grobu Chopina, a tam całe mnóstwo zniczy! No właśnie. Jest dla mnie tajemnicą nadal niezgłębioną, dlaczego płonące świeczki tudzież znicze w roli symbolu pamięci o zmarłych są kulturze francuskiej całkowicie obce.
A ileż to człowiek miał radości w dzieciństwie, kiedy jeszcze produkowano znicze bez wieczek, i gdy, zamiast popadać w zadumę nad przemijaniem, urządzało się z kuzynami na cmentarzu zawody, kto więcej palców umoczy w roztopionej parafinie, zanim dostanie burę od rodziców... A już ten, kto miał każdy palec umoczony w innym kolorze, zostawał niewątpliwym bohaterem dnia. Tak, drodzy Państwo, bywało i tak.
W ramach przeciwwagi dla rozczarowania spacerem po Père-Lachaise, tudzież w ramach mniej oczywistych rozmyślań o śmierci, można się wybrać w Paryżu także na cmentarz dla zwierząt.
Jest to miejsce przedziwne, wywołujące od samego początku dość mieszane uczucia.
Na początku swojego istnienia, jak donoszą źródła, grzebano tam padłe zwierzęta zbierane z ulic paryskich. Potem jednak stopniowo zaczęli tam trafiać pupile różnych osób, chcących zachować o nich pamięć. Tudzież różnorakiej arystokracji pragnącej nawet pośmiertnie przydać swoim ulubieńcom trochę, jak to się mówi, glamouru.
Na cmentarzu oprócz licznych nagrobków psów i kotów, można zobaczyć też grób konia zasłużonego na wojnie, albo czyjejś ukochanej kury, jak głosi nagrobek po prawej.
Wszyscy ciekawi nowych estetyczno-filozoficznych wrażeń, tudzież mniej oczywistych miejsc do zwiedzenia w Paryżu, wystarczy, że przy najbliższej bytności w mieście światłeł wsiądą w niebieską linię metra (13) w stronę Asnières-Gennevilliers i dojadą do stacji Gabriel Peri. Voila!
Subskrybuj:
Posty (Atom)