niedziela, 16 listopada 2014

Radości nauczania tych najmłodszych

By Vivian Maier. Podkradzione tkliwym nihilistom

- Proszę pani, a on powiedział siusiak!

***

- Proszę pani, on powiedział, że jestem głupi!
- To dlatego, że ON powiedział, że jestem mały! Wcale nie jestem mały! Mam już sześć lat!

***

Dzień po 11 listopada. Pielęgnujemy nastroje patriotyczne:
- A teraz, dzieci, jak połączycie literki i cyferki, to wyjdzie nam orzeł biały, godło Polski. Następnie pokolorujcie tło na czerwono, dobrze?
Chwila ciszy, w tle słychać tylko zawzięte skrzypienie kredek na kartkach papieru, gdy nagle w pierwszej ławce od okna wybucha płacz.
- Co się stało?
Dziewczynka szlochając, całą sobą stara sie ukryć swoją kartkę, a łzy jak grochy spływają jej po twarzy. Po chwili udaje się jednak obejrzeć rysunek i dociec powodu tej rozpaczy: z rozpędu, zamiast tła, to orzeł został pokolorowany na czerwony kolor... Ale ponieważ mała nie zna jeszcze negatywnych konotacji tej barwy z pewnym ustrojem powszechnej szczęśliwości, z całym przekonaniem mówię:
- Nie trzeba płakać, jest bardzo piękny... Ostatecznie może być też czerwony. Nie będziemy przecież ptasimi rasistami, prawda? :)


piątek, 14 listopada 2014

Galeria osobliwości

Zdjęcie podebrane tkliwym nihilistom.

Rzecz się dzieje w Paryżu, późnym popołudniem, w którąś z wrześniowych niedziel. Konkretnie w tę ostatnią, tak nieprawdopodobnie słoneczną i ciepłą jak latem, chociaż kalendarz wskazuje już jesień. Niedaleko metra Marx Dromoy, przy stojakach na rowery czekam na mojego Towarzysza Podróży. Jak to zwykle w weekendy, w tętniącym życiem Paryżu, tempo odrobinę zwalnia. Przyglądam się z roztargnieniem ludziom kręcącym się po okolicy, gdy zza rogu ukazuje się jeszcze jeden spacerowicz. Zachwycający i widowiskowy, zupełnie od niechcenia. Jest młodym mężczyzną około trzydziestki, ubranym po parysku: trochę swobodnie, a trochę elegancko. Przed sobą pcha kasztanowy, dzięcięcy wózek na wielkich kołach, w stylu retro. W środku słodko śpi biało ubrane niemowlę. Całość tej kompozycji zwieńcza imponujący irokez na głowie pana. Ma kolor spranego blondu.

Tego samego dnia wieczorem wracam do domu metrem. Gdzieś w okolicy Montparnasse - Bienvenüe moją uwagę przykuwa czarnoskóry mężczyzna, który, jak się okazuje, do rudo-brązowego odcienia swojej skóry niemal idealnie dobrał całe ubranie. Przypadkiem, a może zupełnie świadomie. Wszystko, co ma na sobie, od koszuli, przez sztruksowy garnitur, aż po buty i skarpetki, ma ten sam odcień rudego brązu. Z wyjątkiem frywolnie różowego szaliczka.

W tym samym wagonie, kilka stacji dalej spotykam przepiękną dziewczynę. Też czarnoskórą. Ma na sobie jaskrawożółty trencz. Smukłą figurę i posągowe rysy twarzy. Już z daleka zachwyca w tłumie odzianym w szarość, czerń i beż.