środa, 4 marca 2015

Radości nauczania najmłodszych #2

Zdjęcie podkradzione tkliwym nihilistom.

Okoliczności: pogadanka patriotyczna na temat żołnierzy poległych za Polskę. Ale najpierw wyjaśniamy sprawy zasadnicze.

Występują: pani nauczycielka oraz dzieci w wieku wczesnoszkolnym.

Nauczycielka: Dzieci, czy wiecie, co znaczy słowo śmierć?
Dziecko 1: Ja wiem, ja wiem! To jak coś śmierdzi!
Dziecko 2: Ja ostatnio w Krakowie byłem i Smok Wawelski śmierdzi!

Ot co. Kurtyna.

niedziela, 16 listopada 2014

Radości nauczania tych najmłodszych

By Vivian Maier. Podkradzione tkliwym nihilistom

- Proszę pani, a on powiedział siusiak!

***

- Proszę pani, on powiedział, że jestem głupi!
- To dlatego, że ON powiedział, że jestem mały! Wcale nie jestem mały! Mam już sześć lat!

***

Dzień po 11 listopada. Pielęgnujemy nastroje patriotyczne:
- A teraz, dzieci, jak połączycie literki i cyferki, to wyjdzie nam orzeł biały, godło Polski. Następnie pokolorujcie tło na czerwono, dobrze?
Chwila ciszy, w tle słychać tylko zawzięte skrzypienie kredek na kartkach papieru, gdy nagle w pierwszej ławce od okna wybucha płacz.
- Co się stało?
Dziewczynka szlochając, całą sobą stara sie ukryć swoją kartkę, a łzy jak grochy spływają jej po twarzy. Po chwili udaje się jednak obejrzeć rysunek i dociec powodu tej rozpaczy: z rozpędu, zamiast tła, to orzeł został pokolorowany na czerwony kolor... Ale ponieważ mała nie zna jeszcze negatywnych konotacji tej barwy z pewnym ustrojem powszechnej szczęśliwości, z całym przekonaniem mówię:
- Nie trzeba płakać, jest bardzo piękny... Ostatecznie może być też czerwony. Nie będziemy przecież ptasimi rasistami, prawda? :)


piątek, 14 listopada 2014

Galeria osobliwości

Zdjęcie podebrane tkliwym nihilistom.

Rzecz się dzieje w Paryżu, późnym popołudniem, w którąś z wrześniowych niedziel. Konkretnie w tę ostatnią, tak nieprawdopodobnie słoneczną i ciepłą jak latem, chociaż kalendarz wskazuje już jesień. Niedaleko metra Marx Dromoy, przy stojakach na rowery czekam na mojego Towarzysza Podróży. Jak to zwykle w weekendy, w tętniącym życiem Paryżu, tempo odrobinę zwalnia. Przyglądam się z roztargnieniem ludziom kręcącym się po okolicy, gdy zza rogu ukazuje się jeszcze jeden spacerowicz. Zachwycający i widowiskowy, zupełnie od niechcenia. Jest młodym mężczyzną około trzydziestki, ubranym po parysku: trochę swobodnie, a trochę elegancko. Przed sobą pcha kasztanowy, dzięcięcy wózek na wielkich kołach, w stylu retro. W środku słodko śpi biało ubrane niemowlę. Całość tej kompozycji zwieńcza imponujący irokez na głowie pana. Ma kolor spranego blondu.

Tego samego dnia wieczorem wracam do domu metrem. Gdzieś w okolicy Montparnasse - Bienvenüe moją uwagę przykuwa czarnoskóry mężczyzna, który, jak się okazuje, do rudo-brązowego odcienia swojej skóry niemal idealnie dobrał całe ubranie. Przypadkiem, a może zupełnie świadomie. Wszystko, co ma na sobie, od koszuli, przez sztruksowy garnitur, aż po buty i skarpetki, ma ten sam odcień rudego brązu. Z wyjątkiem frywolnie różowego szaliczka.

W tym samym wagonie, kilka stacji dalej spotykam przepiękną dziewczynę. Też czarnoskórą. Ma na sobie jaskrawożółty trencz. Smukłą figurę i posągowe rysy twarzy. Już z daleka zachwyca w tłumie odzianym w szarość, czerń i beż. 

poniedziałek, 20 października 2014

Radości nauczania #5: Zmartwychwstanie Norwida


- Jaka jest forma niedokonana dla czasownika umrzeć?
Głos z sali: zmartwychwstać?


*****

"Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
podnoszą z ziemi przez uszanowanie..."
Zdziwiony głos z sali: ale jak to tak z ziemi? Przecież tam są mikroby!

czwartek, 24 lipca 2014

Znalazłam łąkę pod moim domem

W minioną niedzielę. Zupełnie przez przypadek. 

Obok wielkiego placu budowy, z którego hałas budzi mnie co rano, otwarto przestrzeń dla pieszych umożliwiającą przedostanie się skrótem na drugą stronę dzielnicy. Doceniając wymiar praktyczny przedsięwzięcia, nie spodziewałam się większych wrażeń estetycznych po tej zaimprowizowanej świeżce. A tymczasem wzdłuż drogi ciągnie się pole chabrów, rumianków i innego łąkowego kwiecia! Jest go tyle, jakby ktoś je tam zasiał. Być może zresztą tak było. Piękny kawałek nieucywilizowanej przyrody, za którą czasem tak tęskno w wielkim mieście. (Trzeba zaznaczyć, że taki zachwyt jest tym większy, iż niespodziewany. Paryskie przestrzenie zielone są uporządkowane i wypielęgnowane, dlatego też o wiele trudniej niż w Polsce znaleźć w mieście kawałek ziemi niczyjej, na którym by się swobonie pleniła natura).

Cóż, Paryż nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w kwestii zachwytów codziennych. A ja ku swojej radości spełniłam kolejne małe letnie marzenie i wróciłam do domu z wielkim naręczem polnych kwiatów na najpiękniejszy tego lata bukiet.






środa, 12 marca 2014

Smutny Dracula



Gdyby hrabia Dracula mógł się nagle zmaterializować w Paryżu i wsiąść do metra, w linię 11, w kierunku Porte de Lilas, a przy tym poczuć się nieporadny i zagubiony, z pewnością wyglądałby jak drobny mężczyzna wyłowiony spośród tłumu jadącego w niedzielne popołudnie do Belleville. Był niewysoki i wątłej postury, wydawał się też bardzo nieśmiały i dziwnie smutny. Wcisnął się w kąt wagonu, sprawiając wrażenie, jakby najmniej, jak tylko to możliwe chciał zawadzać innym swoją osobą. Nawet jego ubranie zdradzało jakąś nieporadność: bardzo wysoko podciągnięte spodnie ukazywały kostki w niedopasowanych skarpetkach. A przy tym wszystkim zwracała uwagę jego niesamowita, wyrazista twarz, przywołująca na myśl postać transylwańskiego hrabiego z filmów z lat trzydziestych. Możliwe, że gdyby Dracula zszedł z czarnobiałych ekranów i przeniósł się do naszych czasów, być może nie mogąc się odnaleźć w hołubionej przez popkulturę rzeszy współczesnych romantycznych wampirów, stałby się taki zagubiony, kruchy, nieporadny. I smutny.

czwartek, 6 marca 2014

Migawka z parku Buttes Chaumont

Pierwszy marcowy spacer dostarczył mi niespodziewanych, wiosennych zachwytów. Mentalnie będąc nadal w lutym, melancholizując się wciąż jeszcze odrobinę z powodu zimy, która nie nadeszła, kiedy zauważyłam, że pod moim oknem zakwitła na biało mała, dzika czereśnia, doszłam do wniosku, że pospieszyła się tak samo jak w zeszłym roku (wówczas kilka dni później jak niepyszna została szczelnie przysypana niespodziewanym śniegiem). Dlatego też zaplanowany w ostatniej chwili niedzielny spacer po parku Buttes Chaumont wprawił mnie w lekkie osłupienie. Jak najbardziej pozytywne zresztą. Najwyraźniej nie tylko moja mała czereśnia poczuła zew wiosny! W rzeczonym parku (wielce malowniczo położonym na terenie dawnego kamieniołomu) nawet stateczne, dorosłe drzewa, nie wyglądając już dłużej zachęt, okryły się całe białym i różowym kwieciem. Na jednym z nich, z rozłożystymi, grubymi gałęziami tuż przy samej ziemi, spotkaliśmy nawet piknikującą parę, która jakby nigdy nic rozsiadła się na konarach, w powodzi różowych kwiatków. Całości błogiej, niedzielnej atmosfery dopełniał młody saksofonista, który przycupnął na jednym z pagórków i grał w najlepsze. Nie wychodziło mu to zresztą najlepiej, być może udał się tam poćwiczyć, by dać odetchnąć sąsiadom. Ale nie szkodzi. Bynajmniej nie odbierało mu to uroku.

******

PS. Niestety nie uraczę P.T. Czytelnika żadnymi zdjęciami tych czarownych chwil, gdyż moja lustrzanka od dawna kurzy się na półce i czeka na lepsze czasy. A tamtego popołudnia, by nic nie zakłócało sielanki, nawet mój telefon odmówił posługi. Pozostawiam więc drogiemu Czytelnikowi szerokie pole do wyobraźni. A na pocieszenie mały kwiatek dowodzący mentalnej wiosny, widziany wczoraj nieopodal uniwersytetu.