poniedziałek, 28 stycznia 2013

Jak wrócić z imprezy o przyzwoitej porze




Po powrocie do Paryża po miesiącu w Polsce odczuwam zrazu głęboki zamęt poznawczy. Wszędzie tyle ludzi i tyle hałasu! Nie ma mrozu, ani śniegu (nad tym drugim głęboko ubolewam), w zamian wilgotne zero stopni, przy którym umieram z zimna, choć w ojczyźnie przeżyłam bez uszczerbku temperatury mocno ujemne. Dochodzę więc do wniosku, że nic nie zrobi mi lepiej na sercu i duszy, niż wypicie (odrobiny) wina w towarzystwie znajomych. Morale popodróżne jednak mam na tyle słabe, że solennie obiecuję sobie nie siedzieć za długo i dla odmiany wrócić do domu o przyzwoitej porze. Skrupulatnie zanotowawszy adres i kod do drzwi wejściowych (gdyż to moja pierwsza wizyta w domu u tych szacownych paryżan), docieram na miejsce przeznaczenia, wchodzę do budynku, rozglądam się wokół... i nagle przypominam sobie, że akcja tej opowieści toczy się w stolicy Francji, tak więc na drzwiach mieszkań nie znajdziemy ani tabliczek z nazwiskami, ani tym bardziej numerów tych mieszkań.

Jest to nieco dziwna lokalna tradycja, dzięki której regularnie znajduję cudzą pocztę pod drzwiami (nietrudno o to, gdyż na kopercie zamiast numeru lokalu zajmowanego przez adresata umieszczamy linijkę z detalami typu: trzecie piętro, czwarte mieszkanie od lewej/prawej, pierwsze naprzeciwko schodów itp.). Jeśli nadawca lub listonosz pomyli się w obliczeniach lub zacznie liczyć z niewłaściwej strony... cóż.

Tak więc w ów wieczór uświadamiam sobie ze zgrozą, że w informacjach potrzebnych do dotarcia na miejsce, zabrakło tych paru cennych wskazówek. Dochodzę jednak do optymistycznych wniosków, że odgłosy imprezy, które doskonale słychać na wewnętrznym dziedzińcu, acz trudno określić z której strony, zaprowadzą mnie na miejsce. Zaczynam więc krążyć po schodach przyglądając się i przysłuchując każdym drzwiom. W międzyczasie wykonuję parę strategicznych telefonów, które jednakowoż nie zostają odebrane (patrz: odgłosy imprezy). Przemierzywszy sześć pięter z góry na dół i z powrotem stwierdzam, że drzwi w tej kamienicy może i nie mają numerków, ale za to są z pewnością dźwiękoszczelne, gdyż na klatce schodowej cisza jak makiem zasiał...

Po spędzeniu kwadransa na klatce schodowej zaczynam się obawiać, że jeśli natknę się na kogoś z mieszkańców, weźmie mnie on za pomyloną włamywaczkę, która do pracy zakłada sukienkę i buty na obcasach. Wykonuję więc kilka ostatnich desperackich a bezskutecznych telefonów przechodząc znowu przez podwórze przy akompaniamencie muzyki, po czym o 23.00 jestem z powrotem w domu. Brawa dla francuskiej administracji budynków na straży mego dobrego prowadzenia się! :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz