piątek, 11 stycznia 2013

O północy w Paryżu (przygoda w metrze)

W wolnym tłumaczeniu: stacja Złe Zioła.

Nie od dziś wiadomo, że paryskie metro jest pełne dziwnych ludzi. Bywają zabawni, czasem w niezamierzony sposób, bywają też groteskowi. Są też tacy, którzy należą do kategorii: nie wiem, co o tym myśleć i o tychże traktuje niniejszy wpis.

            Któregoś razu wracam metrem po północy do domu, po tym jak cały wieczór zajmowałam się rozwojem swojego życia towarzyskiego, tudzież pogłębianiem znajomości topografii Paryża w ulubionej jego wschodniej części. Wagon wypełniony na przemian rozentuzjazmowanym postimprezowo tłumem albo zmęczonymi życiem, podsypiającymi ludźmi. Sama sytuuję się gdzieś pomiędzy.

            Na którejś ze stacji dosiada się do mnie przedziwna para, która będzie mnie intrygować i wzruszać przez całą drogę, by ostatecznie na koniec srodze rozsierdzić. Jest to starszy mężczyzna, na oko po sześćdziesiątce, w towarzystwie około dwudziestoletniego chłopca o ubiorze i fryzurze młodego buntownika. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że chłopiec ma wyraźnie azjatyckie rysy, a mężczyzna jest białym europejczykiem i zwraca się do tego pierwszego per mój synuNie byłoby w tym także nic wzruszającego, gdyby nie fakt, że młodzian, niewyglądający ani na kogoś zdziecinniałego, ani też opóźnionego w rozwoju, zachowuje się w stosunku do swojego starszego towarzysza przez cały czas jak mały, senny chłopiec. Koniec końców kładzie mu głowę na kolanach, zamyka oczy, a tamten głaszcze go po włosach, przemawiając do niego czułymi słowy, jak do dziecka. Materiał wprost na filmowy kard.

            Czar tej scenki niestety pryska, gdy w głośniku miła pani zapowiada moją stację. Okazuje się, że młodzian tymczasem zasnął z głową na kolanach swojego opiekuna, tarasując mi tym samym jedyne przejście. Kiedy w końcu reaguje na moje zrazu nieśmiałe, a potem coraz bardziej natarczywe pardon, jest już za późno. Wściekła wysiadam zatem na następnej stacji i od razu kieruję się na peron metra w przeciwnym kierunku. Niestety, to było ostatnie i nic już dzisiaj nie pojedzie. Pasażerowie są uprzejmie proszeni o opuszczenie stacji i niezawracanie głowy pracownikom transportu publicznego. Wychodzę więc na powierzchnię, zastanawiając się, gdzie w zasadzie jestem i jak najszybciej dotrzeć do domu, kiedy widzę nadjeżdżający tramwaj. Wstępuje we mnie więc nowa nadzieja.

            Ostatkiem sił dobiegam i wsiadam, zapytując pana motorniczego, czy będzie po drodze mijał mój przystanek (gdyż takowy znajduje się w pobliżu mojego domu). Pan nie słyszy mojego pytania, bądź też je ignoruje i rusza z miejsca. Jak się P.T. Czytelnik może domyślić, w przeciwnym kierunku niż ten, w którym pragnę się udać. W krańcowej frustracji i wściekłości wysiadam więc na następnej stacji. Jest pierwsza w nocy, a ja jestem o dwa przystanki za daleko i szczerze mówiąc, nie bardzo nawet wiem gdzie. Przywołuję więc na pomoc całą swoją orientację w terenie (a także Batmana, He-mana, Kapitana Planetę i innych superbohaterów - niestety żaden się nie pojawia, więc ostatecznie radzę sobie sama). Dalsza część sceny to ja idąca pustymi ulicami, powtarzając wściekle a wielokrotnie, w rym własnych szybkich kroków, staropolskie słowo na k. Ale to już materiał na komediodramat.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz