czwartek, 21 marca 2013

Wiosna na Wzgórzu Przepiórek


W przeciwieństwie do tej, którą można przez cały rok nabyć w doniczce, ta prawdziwa zaczyna sie zrazu nieśmiało:

 Ale zaraz potem jest coraz odważniejsza:

By wreszcie pokazać się w pełnym rozkwicie:

W tak sprzyjających warunkach można się wybrać ponownie na odkryte zimą Wzgórze Przepiórek czyli Butte aux Cailles w trzynastej dzielnicy. Co do nazwy, natknęłam się na różne teorie, od barona Caille'a, który miał tu hodować winorośle, kiedy jeszcze te tereny były zielonymi przedmieściami Paryża, do twierdzenia, że słowo przepiórka oznaczało onegdaj kobietę lekkiego prowadzenia się i że takich wówczas w tej dzielnicy nie brakowało. Jaka nie byłaby prawda, jest to miejsce o tyle urocze, o ile mało jeszcze znane. Przypomina odrobinę Montmartre malowniczością wąskich i stromych uliczek, jednak w przeciwieństwie do tego pierwszego urzeka spokojem i przyjemną pustką na ulicach w leniwe przedpołudnie.



Opustoszałe po śniadaniu kawiarnie czekają na porę obiadową, kiedy ponownie szczelnie zapełnią się paryżanami, którzy przybędą, by przy miniaturowych stolikach skonsumować swój déjeuner, u nas zwany ze staropolska lunchem. Ale na razie można spokojnie spacerować i podziwiać twórczość lokalnych artystów bogato zdobiącą ściany okolicznych budynków.





A "muzyka zmiękcza ściany", nawet jeśli przygrywa akordeonista bez twarzy, jak głosi mural tuż nad naleśnikarnią.



W dalszej części dzielnicy można natomiast się natknąć na takie smaczki jak kościółek wyznawóc tajemniczego kultu antoinistów, oraz uliczkę jakby żywcem wziętą z Alzacji czy innej Lotaryngii. Jak widać, na wzgórzu nie tylko przepiórki...




piątek, 15 marca 2013

Na targu staroci – scenka rodzajowa


Dialog z panem sprzedawcą:
- Patrząc na pani jasne włosy i rysy twarzy, od razu się domyśliłem, że jest pani Norweżką.
- Doprawdy? Jest pan zatem w błędzie.
- Tak? Czyli jest pani Szwedką?
- Też nie.
- Niemka?
- Nie.
- Angielka?
- Nie.
- Kanadyjka?
- Nadal nic.
- Amerykanka?
- Nie. Zgaduje pan dalej?
- Hmm, to może jakaś słowiańska nacja...
- Idzie panu coraz lepiej.
- Rosjanka!!!
- Nadal nie...
- No to może... yyy... hm... Polka?
- Gratuluję.
- Ha! OD RAZU wiedziałem!

czwartek, 14 marca 2013

Pchli targ przy Porte de Vanves


Czasami człowiek tak bardzo skupia się na narzekaniu na swoją mieszczańską czternastą dzielnicę, że za mało ożywiona, że zbyt spokojna i nudnawa, iż w poszukiwaniu rozrywek i ciekawych miejsc w innych częściach Paryża, umyka mu przez pół roku fakt istnienia fascynującego targu staroci w odległości niedalekiego spaceru od domu. A na tymże targu, co sobotę i niedzielę, można się obkupić we wszelkie przedziwności do dekoracji domu lub własnej osoby. Jak na przykład trzepaczki do ubijania jajek z odległej epoki tudzież marokańskie kadzidło-dzwonki (?).


Albo też lalki z tej samej epoki.

Tudzież uroczy domek na mieszkanie dla nich.

Który dopiero po bliższym przyjrzeniu się okazuje się pieczołowicie odtworzonym, ze wszystkimi detalami, miejscem miniaturowej zbrodni.

Pozostając w klimacie creepy, możemy sobie też sprawić taką disnejowską kolekcję:

Lub też nabyć kilka kartek pocztowych z początków ery fotografii, na których modele będą mieli uróżowione usteczka staranną ręką retuszera, bądź też ucięte nóżki, jeśli akurat gdzieś w tej okolicy wypada napis.

Należy się jednak mieć na baczności, jeśli P.T. Czytelnik wykazuje się takim samym umiłowaniem wszystkiego co stare i dziwne, jak autorka tego bloga, ponieważ albo uszczuplamy tam swoje zasoby finansowe po tym, jak z miejsca zakochaliśmy się w gigantycznej solniczce ze srebrnym siteczkiem, albo też ubolewamy cały dzień z powodu niekupienia drewnianej tacy malowanej w kwiaty, która z pewnością pragnęła do nas należeć, nie zważając na fakt, że w naszej paryskiej maleńkiej kuchni nie ma na nią absolutnie miejsca.


A takich małych dylematów czeka nas tam jeszcze całe mnóstwo, bo jak tu nie pargnąć choćby takiej armii blaszanych robocików, mogących później pysznić się na półkach z książkami jako nasze domowe lary i penaty.

Dobrze, że za tydzień pchli targ odbywa się znowu. Zawsze można się wybrać, by sprawdzić, czy malowana taca nadal jeszcze na nas czeka...

Informacje praktyczne: targ czynny co tydzień w sobotę i w niedzielę, od wczesnych godzin porannych do południa, na skrzyżowaniu avenue Marc Sanginier i avenue Georges Lafenestre. Metro: Porte de Vanves, linia 13.

niedziela, 3 marca 2013

Niedziela na Montmartre

            

Nowe posty tworzy się najlepiej późną nocą, zwłaszcza wtedy, gdy ma się jeszcze zaległą pracę do zrobienia na następny dzień rano. Oto więc i dzisiaj idealne ku temu warunki, by przedstawić relację z kolejnego spaceru po wzgórzu Montmartre (gdyż odkąd odkryłam tę dzielnicę ponownie, mój zachwyt nią nie przemija). Przy niedzieli więc pojawiła się kolejna możliwość, by oddać się jej eksploracji, acz pewne wyzwanie stanowił fakt, iż trasa spaceru przebiegała przez najbardziej oblegane miejsca, gdyż towarzyszył mi Kolejny Gość z Ojczyzny (KGzO), który będąc w Paryżu po raz pierwszy, pragnął na własne oczy objerzeć wszystkie miejsca, o których traktował jego przewodnik. 

Zaczęliśmy zatem ostrożnie przemierzając najpierw rue des Martyrs.

Co rusz natrafiając na jakiś mały, lokalny koniec świata.

By następnie minąć Plac Pigalle.

I westchnąć nad minionymi czasami świetności kankana w Moulin Rouge.

Gdzie jednakowoż można się za to sfotografować na kratce wentylacyjnej metra, mniej lub bardziej udatnie kopiując słynną pozę Marylin Monroe z rozwianym włosem i garderobą. 

Następnie klucząc bocznymi uliczkami celem ominięcia najbardziej uczęszczanych szlaków, nie pozostało nam nic innego, jak bohatersko udać się do bazyliki Sacré-Cœur.
             

             

Niestety wszyscy, którzy pragnęli podziwiać panoramę miasta w słońcu, musieli pogodzić się z faktem, że ich życzeniu aż nadto stało się zadość, ponieważ tego dnia Paryż niemal całkowicie tonął w nadmiarze światła, co mogło utrudniać lokalizację pewnych strategicznych obiektów.

Ale dzielnych admiratorów tak widoków, jak i kościoła bynajmniej nie brakowało.

             

Tak więc mimo niewątpliwych uroków miejsca, chwilami uczestnictwo w wielkiej, międzynarodowej akcji pod hasłem "Zapełnijmy szczelnie całą wolną przestrzeń na Montmartre!" przyprawiało o pragnienie wielokrotnego samobójstwa. Dlatego też ostatecznie i my wzięliśmy przykład z mieszkańców, którzy po drugiej stronie wzgórza, z dala od rozentuzjazmowanych tłumów, ze spokojem i błogością spacerowali lub wystawiali twarze do słońca w kawiarnianych ogródkach.