Mural głoszący między innymi, że miasto jest dżunglą. |
Znaleźć mieszkanie w Paryżu można szybko i łatwo. Wystarczy się tylko uwrażliwić na drobne różnice
kulturowe oraz zaakceptować specyfikę tutejszego rynku nieruchomości. A więc po
pierwsze: po przejrzeniu wielu anonsów w stylu: studio 9 m² (dawne pokoje dla
bon), siódme piętro bez windy (koloryt lokalny dobrze oddaje ten film), kąt kuchenny (dosłownie: coin cuisine), prysznic
(w drugim kącie), toaleta na korytarzu - wszystko to za jedyne 600 euro plus
opłaty, nabieramy szacunku dla metrażu 15-20 m². Ponad 20 m² to już wielkie
przestrzenie, więc z braku pomysłu na ich zagospodarowanie urządzamy sobie w
mieszkaniu (kiedy już uda się je nam wynająć) tor do jazdy na rowerze.
Po
drugie: dostarczamy właścicielowi mieszkania lub zarządzającej nim agencji
nieruchomości kilka drobnych dokumentów poświadczających naszą uczciwość i
dobre prowadzenie się (a przy okazji dochody będące przynajmniej
trzykrotnością naszego przyszłego czynszu). Są to więc między innymi (poza
oczywistościami typu dowód osobisty czy paszport): aktualna umowa o pracę,
świadectwo pracy z poprzedniego miejsca zatrudnienia, ostatni pasek płacowy
(jeśli zarabiamy za mało, dorzucamy paski płacowe obojga rodziców), zeznanie
podatkowe za ostatni rok (j.w. - nasze i naszych rodziców) a także
poświadczenie tymczasowego zameldowania we Francji oraz numer naszego
(francuskiego) konta bankowego. Bez tego ostatniego w ogóle niczego tu nigdzie
i nigdy nie załatwimy, trzeba więc go mieć zawsze przy sobie i móc się nim
wylegitymować o każdej porze dnia i nocy. Nie nabieraj bynajmniej, P.T.
Czytelniku, przesadnego mniemania o stopniu zaawansowania bankowości
francuskiej. Jest to bowiem kraj, w którym ulubionym sposobem płatności są nadal
ręcznie wypisywane czeki tudzież osobista wizyta przy okienku kasy w banku, gdyż
robienie przelewów internetowych jest wynalazkiem szatana, wobec czego żaden szanujący się
obywatel tego nie czyni. Ale o tym innym razem.
Po
trzecie: jeśli okazuje się, że mamy pecha pochodzić z kraju położonego po niewłaściwej
stronie Europy i nasze dochody (łącznie z dochodami całej naszej polskiej
rodziny, krewnych i sąsiadów) nijak się mają do rzeczywistości francuskiej,
szybko znajdujemy sobie zamożnego francuskiego znajomego, który zgodzi się
zaświadczyć, że weźmie na siebie spłatę czynszu w razie naszej ucieczki, na
przykład z powrotem do Europy Wschodniej lub w inne dzikie rejony świata (nigdy
nic nie wiadomo przecież). Jeśli jednak okazuje się, że mamy nadal pecha, bo nasi
francuscy znajomi nie są zbyt zamożni, ponieważ zamiast na karierę postawili na
nisko płatne zawody z tzw. powołania, tradycyjnie pozostaje nam żarliwa
modlitwa do św. Rity lub rodzice naszych francuskich znajomych, którzy nas pożałują w tej smutnej sytuacji.
Po
czwarte: przydaje się też szybki kurs geografii Paryża i/lub jakiś życzliwy
autochton, który nam udzieli porad w stylu: "nie chcesz tam mieszkać, bo
to dzielnica prostytutek i ludzi o podejrzanej proweniencji" lub "ta
dzielnica jest tak bogata, że nie znajdziesz tam żadnego normalnego sklepu, w
którym kupisz mleko, bo wokół same butiki Diora i Prady".
Po
spełnieniu wszystkich wymienionych wyżej warunków oraz wykazaniu odrobiny
determinacji i umiejętności niepopadania w zwątpienie i rozpacz, przychodzi
wreszcie dzień, kiedy odbieramy klucze do naszego upragnionego mieszkania o
powierzchni 17 m². Najpierw dostajemy lekkiego ataku klaustrofobii (zwłaszcza po
rzuceniu okiem na naszą jednoosobową kuchnię), ale potem już tylko powoli
umieramy ze szczęścia.
czyli gdzie teraz mieszkasz? (c'est moi, larsą!)
OdpowiedzUsuńurzekła mnie opowieść o dwóch panach z pieskiem
Bienvenue, Larsą! Nie mogę zdradzić na razie, preferuję potrzymać P.T. Czytelnika odrobinę w niepewności ;)
OdpowiedzUsuń