Napis pozostawiony na tablicy przez nieznanego sprawcę, głoszący, iż życie jest piękne. Indeed. |
Początki mojej kariery
nauczycielskiej najlepiej ilustruje poniższa scenka. Z małymi wariacjami
powtarza się ona przez cały pierwszy tydzień mojej pracy, przed każdą lekcją.
Dzień rozpoczęcia zajęć. Z
samopoczuciem jak tuż przed maturą, stawiam się przed salą, w której mam
przeprowadzić swoje pierwsze zajęcia, czekając, aż się zwolni. Uzbrojona w
teczki pełne notatek, obrazków i ćwiczeń obciążających nieco drżące ręce. By
dodać sobie animuszu i odpędzić czarne myśli o całkowitej klęsce pedagogicznej
i upadku mojej jeszcze nierozpoczętej kariery, jakie najpewniej mnie za chwilę czekają, postanawiam zagadnąć dziewczynę wygądającą na moją przyszłą studentkę, która stoi ze mną pod salą.
Wspinając się więc na wyżyny błyskotliwości, rzucam pytanie: „Czy pani czeka na
zajęcia z języka polskiego o 12:00 w tej sali?”. Dziewczyna mierzy mnie
spojrzeniem od stóp do głów, chyba lekko zdziwiona tym oficjalnym tonem, i
rzecze w te słowa: „Tak. Ty też?”. Więc odpowiadam zgodnie z prawdą,
że owszem. Dziewczę rzuca jeszcze jedno spojrzenie i dodaje: „Ale wiesz,
że to jest poziom początkujący? Bo po twoim wyglądzie i akcencie sądząc,
powinnaś chyba raczej chodzić na zajęcia z polskiego do grupy
zaawansowanej?”. Ignorując donośny łoskot mojego upadającego autorytetu
nauczycielskiego, który daje się słyszeć w tle, uśmiecham się na stronie, po
czym odpowiadam, że rzeczona grupa jest najwłaściwszą z właściwych, jeśli o
mnie chodzi. Dziewczę ciągle nieprzekonane stwierdza: „Jesteś pewna? Zresztą
zawsze możesz poradzić się nauczycielki. Od tego roku jest nowa. Nie wiesz, kto
to jest?”. Nie mogąc dłużej ciągnąć tej niezamierzonej komedii, wyznaję z
pokorą, że to ja.
W
tym momencie następuje seria pokajań, przeprosin i face palmów ze strony
biednej studentki (acz ciągle łypie na mnie z niedowierzaniem). Ja tymczasem
gorąco zapewniam ją o całkowitym braku urazy (gdyż będąc już osobą w podeszłym
wieku, tego typu stwierdzenia uznaję za wyrafinowany komplement). Z opresji
wybawia nas obie koniec lekcji w sali, przed którą stoimy oraz nadejście innych studentów. Przypominam sobie,
że się przecież stresuję tym, co ma nastąpić. Z drżeniem serca i
powątpiewaniem, czy aby jestem godna, wstępuję więc na katedrę (tak, tutaj
są katedry!). Let the show begin!
to ja, lars. jestem fanem tego bloga, proszę o więcej! zrobiłaś takiego cliffhangera, że nie wiem, jak możesz spać w nocy. wciąż nie wiemy, czy jesteś godna. pozdrawiam ciepło, co przydać się może w tym jakże zimnym czasie :)
OdpowiedzUsuńUprasza się P.T. Czytelnika o cierpliwość i przypomnienie sobie starych, dawnych czasów, kiedy na kolejny odcinek serialu czekało się cały tydzień :-)
OdpowiedzUsuń