poniedziałek, 17 grudnia 2012

O młodzieży francuskiej i gramatyce polskiej

Zdjęcie metaforyczno-konceptualne przedstawiające zetknięcie się młodzieży francuskiej z językiem polskim. Różowy krzaczek symbolizuje krwawicę przy nauce koniugacji, pomarańczowe krzaczki to ognie piekielne towarzyszące przyswajaniu wymowy i ortografii, a czarna otchłań z murem symbolizuje wdrażanie idei odmiany wszystkiego przez przypadki.

Gdyby na podstawie poprzedniego wpisu P.T. Czytelnik się martwił, czy okazałam się godna zaszczytnego tytułu maître de langue étrangère, spieszę donieść, że owszem, acz godność ta bywa czasem nadszarpnięta tu i ówdzie. Co gorsza, nie można w tym miejscu poskarżyć się zbytnio na dzisiejszą młodzież, a li tylko na swój język ojczysty, który, jak wszyscy wiemy, składa się z kilku reguł i licznych od nich wyjątków.

            Tak więc początkujący nauczyciel, mimo iż posiadł dyplom magistra w odpowiedniej dziedzinie i swą znajomość gramatyki opisowej udowadniał w swoim życiu trzy razy przy różnych okazjach (nie jest to, P.T. Czytelniku, hiperbola, a najfaktyczniejszy fakt), nigdy nie może spać spokojnie z jednego prostego powodu. Otóż przychodzi w końcu taki moment w jego życiu (zazwyczaj około 20. minuty pierwszej lekcji), kiedy pada PYTANIE. Jedyną słuszną opcją byłoby odpowiedzieć na nie: Bo tak właśnie jest, ł tak po prostu zmienia się w lą w ę, a to ó stało tam od zawsze. Ale człowiek jest jeszcze młody i niedoświadczony, i ma zgubne ambicje, by wyjaśnić swoim studentom, jak to naprawdę jest.

            Ponieważ jednak błyskanie intelektem w stylu no wiecie, palatalizacja pierwsza jest trochę nie na miejscu, kończy się to zwykle ekspresowym opanowaniem umiejętności improwizacji, kiedy po usłyszeniu feralnego pytania odwracamy się do tablicy coś tam zapisując (a tak naprawdę, by ukryć panikę w oczach) i myślimy gorączkowo: Wymyśl tę regułę, teraz, zaraz, no myśl, myśl!.  Po czym odwracamy się z uśmiechem pani z TVNu i przedstawiamy efekty naszej błyskawicznej deliberacji, modląc się w duchu, by ta naprędce ukuta teoria nie legła za chwilę w gruzach. Czasem po powrocie do domu i przewertowaniu wszystkich dostępnych wersji gramatyki polskiej odkrywamy, że, to co wymyśliliśmy naprędce, jest w istocie obowiązującą regułą  i to właśnie nazywamy satysfakcją z pracy.

            Aczkolwiek młódź francuska nie w ciemię bita. I czasem potrafi przejrzeć niektóre belferskie sztuczki. Na przykład ten nieco przesadny optymizm, który zazwyczaj towarzyszy wykładowi kolejnych zagadnień gramatycznych w początkowej fazie nauczania. Nauczyciel wtedy przemilcza liczne niewygodne fakty i prezentuje uproszczoną wersję dla ludu, na koniec rzucając z szerokim uśmiechem, niczym z reklamy: I zobaczcie, jakie to jest wszystko proste i logiczne!. Uczyniłam tak onegdaj, poświęciwszy wiele czasu i energii na przybliżenie mym studentom idei przypadków w ogóle, na przykładzie narzędnika (który, jak być może P.T. Czytelnik wie, jest naprostszym i najregularniejszym przypadkiem w języku polskim). Niestety znalazł się w klasie sceptyk, który odrzekł rezolutnie: Chyba chciała pani raczej powiedzieć: to jest mniej trudne, niż wszystko to, co będzie potem!. Przez grzeczność nie zaprzeczyłam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz