Nie ma, P.T. Czytelniku, nic
gorszego nad Francuza, którego Polacy nauczyli pić wódkę. Taki to człek raz się
rozsmakowawszy w słowiańskiej wodzie życia, jako i w idei picia jej całymi
kieliszkami do dna, dochodzi następnie do wniosku, że jest to jedyny słuszny
sposób spożywania alkoholu i tę oto prawdę z zapałem neofity wprowadza w czyn przy
każdej okazji. A ponieważ uczeń często przerasta mistrza, tak i
adept słowiańskiej szkoły picia nie trwoni czasu na robienie zbytecznych
przerw między jedną a drugą kolejką. Tym gorzej dla nas, zważywszy na to, z jakiego kraju pochodzimy, gdyż żadna odmowa z naszej strony nie
zostaje przyjęta, a prośby o zrobienie dłuższej chwili oddechu między jednym a
drugim „na zdrowie!” wywołują zgorszone spojrzenia oraz poważne wątpliwości
co do naszej miłości ku ojczyźnie. Cóż zrobić, poświęcamy się zatem dla
szerzenia w świecie dobrego imienia naszego kraju.
Któregoś więc wieczoru spędzam
miło czas u paryskich znajomych w mieszczańskiej piętnastej dzielnicy. Wśród licznych napitków
przysparzających wesołości, na stole ląduje też żubrówka (wiedz P.T. Czytelniku, że we Francji jedyną słuszną jest wymowa „zubrowska”). Miłośnik polskiej metody picia rozlewa kolejkę, tłumacząc niewtajemniczonym poszczególne kroki i elementy
całego rytuału. Na jego westchnienie, że w sumie jeszcze bardziej po polsku
byłoby zagryzać każdą kolejkę kiszonym ogórkiem, gospodarz radośnie stwierdza,
że takie posiada. Są to, co prawda, korniszony, ale doceńmy ten gest mimo
wszystko. Przynosi więc słój i podstawia mi go z honorami w pierwszej kolejności,
jako jedynej w towarzystwie przedstawicielce narodu o tak
zacnych tradycjach picia i zakąszania. Ubawiona dbałością o szczegół, z
jaką paryżanie odtwarzają nasze swojskie rytuały, dziarsko sięgam ręką do
słoja, wyławiam ogórka i energicznie zagryzam.
I w tym momencie zapada absolutna
cisza... Rozglądam się zaskoczona i widzę wokół wpatrzone we mnie twarze, na których
maluje się na przemian zdziwienie i konsternacja. Zupełnie jakbym na eleganckim
przyjęciu nagle chwyciła talerz i zaczęła go wylizywać. Orientuję się wówczas,
że w trakcie ceremonii degustowania ogórków zupełnie zignorowałam widelczyk,
który przyniesiono specjalnie po to, by móc je zgrabnie wyławiać ze słoja...
Następny kwadrans spędzam więc tłumacząc z mimowolnym rumieńcem na licu i wirtualną słomą wystającą z butów, że idea zagryzania
wódki ogórkiem nie wiąże się raczej z widelczykiem, elegancją i wyrafinowaniem,
oraz że w Polsce w każdym innym przypadku jednak używamy do jedzenia sztućców...