Kościół Saint Eustache.
Czasem człowiek stwierdza, że
zamiast osuszać kolejne kufle belgijskiego piwa w którymś z barów w jedenastej
dzielnicy, można by się dla odmiany trochę ukulturalnić. Tak więc ów człowiek
wieczorną porą wysiada z metra przy Les Halles i udaje się wprost do kościoła
Saint Eustache. Być może już nadmieniałam, że kościół ten, mimo iż padł ofiarą francuskiej
fantazji budowlanej (z pierwotnego gotyku usiłowano go przerobić na modłę
renesansową, a potem dodano mu całkowicie bezsensowną fasadę w stylu
klasycystycznym - co najlepsze, niedokończoną, ponieważ autor idei w trakcie
realizacji zdał sobie sprawę, że to chybiony pomysł, tak więc z iście paryską
nonszalancją zaniechano dalszych prac), tak czy siak ten kościół jest jednym z
moich ulubionych w Paryżu. Śmiem twierdzić, że ma wnętrza o wiele piękniejsze i
bardziej klimatyczne niż zadeptana przez turystów Notre Dame. Ale do rzeczy.
Umówiwszy się na koncert
organowy ze znajomą, już w środku, przy głównym wejściu, udaję się więc tamże, od tej nieszczęsnej
klasycystycznej strony. Tam oczom mym ukazuje się kłębiący tłum, ale zanim
zdążę się zdziwić, że tego typu koncerty cieszą się aż tak wielką popularnością
w środowy wieczór, orientuję się, że panowie i panie przed wejściem są jakoś
mało elegancko ubrani. Rzekłabym, że niektórzy wyglądają w zasadzie jak
bezdomni (ach ci hipsterzy, wszędzie ich pełno!). Co więcej, główne drzwi
kościoła są stanowczo zamknięte.
Po chwili dalszych obserwacji za
zdziwieniem stwierdzam, że powodem, dla którego ten tłum się znalazł w Saint
Eustache, nie jest miłość do muzyki organowej, ale darmowa zupa dla ubogich wydawana przed wejściem w kilku miejscach.
Staję więc na uboczu, by nie robić sztucznego tłumu i skonsternowana
zastanawiam się, czy pomyliłam dzień czy godzinę. Niestety, co typowe w takich
sytuacjach, nie udaje mi się dodzwonić do znajomej, z którą jestem umówiona. Tymczasem w moją stronę zmierza obszarpany jegomość
z miską parującej zupy i wyrazem satysfakcji na twarzy. Staje nieopodal, ale
najwyraźniej jego poczucie chwilowego spełnienia mąci moja niezbyt szczęśliwa mina, wyróżniająca
się na tle mlaskającego z zadowolenia tłumu, gdyż nagle rzecze w te słowa:
- A czemu tu pani tak stoi na
uboczu? Menu dzisiejsze pani nie odpowiada? Jest przecież wiele knajp dookoła,
więc w ostateczności proszę iść i sobie coś kupić do jedzenia, zamiast tu stać
i smętnie wyglądać!
Cenna rada, doprawdy, acz zamiast
na poszukiwanie bardziej wyrafinowanego jedzenia, udaję się z
powrotem do metra. I gdy już mam odjeżdżać, dostaję wiadomość od mej
niedoszłej towarzyszki koncertowej, że koncert jak najbardziej się odbywa,
trzeba tylko obejść cały kościół dookoła i odnaleźć najbardziej ukryte
z ukrytych bocznych wejść, dla niepoznaki wychodzące wprost na plac budowy. Et voila! Czyż to nie było proste?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz