Mam wrażenie, że każdy, kto
zamieszka w Paryżu i spisuje swoje obserwacje, prędzej czy później zaczyna
popadać w tony: „prawdziwi paryżanie zwykle to...”, „nie
próbujcie tego nigdy, bo...”, „najlepiej jest to i wtedy, jeśli się
chce uniknąć tego, czy zyskać tamto”, a wszystko to zaczyna się składać na
znane stereotypy na temat miasta i jego mieszkańców. I chociaż zgodzę się, że
znakomita większość tych doświadczeń ma charakter uniwersalny, jak chociażby
przygody z biurokracją, metrem czy osławionymi paryskimi kelneremi, zawsze miałam
jednak wrażenie, że autorzy trochę przesadzają, ubarwiają, dramatyzują. Bo czy
rzeczywiście wszyscy urzędnicy są aż tak leniwi i niedbali, pasażerowie w
metrze w godzinach szczytu zmieniają się w żądne krwi bestie, a paryscy
kelnerzy traktują pogardliwie turystów? Ze smutkiem tudzież satysfakcją (sama
nie wiem) dołączam do tego chóru wołając z przekonaniem: „Tak!”. A
wszystko za sprawą obsługi, jakiej doświadczyłam dziś w pewnej bardzo hipsterskiej
knajpie po drugiej stronie wzgórza Montmartre.
Tam
udawszy się ze znajomą krajanką, jako i ja świeżo upieczoną paryżanką z importu, natrafiłyśmy na bardzo zachęcające miejsce:
jasne, przestronne wnętrze, oszczędny, nowoczesny w stylu wystrój i przede
wszystkim sami miejscowi przy stolikach. Weszłyśmy zatem do środka, zacierając
ręce z radości, że oto wystarczy kwadrans spaceru, by znaleźć się z dala od
typowo turystycznych knajp przy bazylice Sacré-Cœur, gdzie eleganccy kelnerzy w
białych fartuchach już od progu obrzucają zagranicznych gości (bo tylko takich
mają) spojrzeniem pełnym wyższości i ignorują ich wszelkie próby nawiązania
kontaktu po francusku, rzucając od razu: „Ał ken aj elp juuu?”.
Jednak
na nasze radosne „Bonjour”, pan stojący za barem rzucił okiem w naszą
stronę, a jego wzrok z wyraźną dezaprobatą zatrzymał się na wiszącej u mnie na
szyi lustrzance, po czym z ociąganiem odrzekł „Bonjour?”, które
brzmiało jak: „Czego tu szukacie nędzni, zbłąkani turyści? Możecie być
pewni, że tu tego nie ma. Miłego dnia. Won!”. Stopień pogardy pierwszy.
Niezrażone
jednak zapytałyśmy uprzejmie, zgodnie z tutejszymi zwyczajami, który stolik
możemy zająć. Zadano nam więc standardowe pytanie, czy przyszłyśmy jeść, czy
tylko czegoś się napić i niestety popełniłyśmy od razu kolejny, niewybaczalny
błąd, oznajmiając, że pragniemy tylko napitku. A był to święty czas pory
obiadowej. Pan kelner wskazał nam stolik gestem wyrażającym stopień pogardy
drugi.
Jednak
smakowite zapachy skusiły nas na jedzenie, po którym to dopiero zapragnęłyśmy kawy,
jednak okazało się, że nawiązanie kontaktu wzrokowego z obsługą jest co
najmniej trudne. W ostatecznej desperacji wykorzystałam więc moment, kiedy pan podszedł do stolika obok,
zadać tradycyjne pytanie, czy gościom smakowało jedzenie, i ja wówczas, poczekawszy na odpowiednią chwilę, najuprzejmiej
jak potrafiłam, zawołałam go, prosząc go o dwie filiżanki
café creme. Spojrzenie, jakim obrzucił mnie pan w odpowiedzi sprawiło, że
poczułam się tylko maleńkim robakiem niegodnym nawet podeszwy jego buta. Był to stopień pogardy trzeci.
Ostatecznie
jednak przyniósł nam kawę przed upływem kwadransa (nie wcześniej, żebyśmy nie
myślały sobie, że tak bezceremonialnie można mu wydawać polecenia), po czym
zniknął, byśmy przypadkiem nie poprosiły go o rachunek. Nie mogąc dłużej ani
czekać, ani też walczyć o jego uwagę, popełniłyśmy kolejny niewybaczalny błąd, idąc
wbrew tutejszym zwyczajom wprost do baru zapłacić. Pożegnano nas nadzwyczaj
chłodno, życząc nam miłego dnia z pogardą czwartego stopnia w głosie.
Niestety,
kiedy uszłyśmy kawałek drogi, znajoma uświadomiła sobie, że zapomniała czegoś
zabrać spod stolika. Pobiełga więc z powrotem i po chwili wróciła oznajmiając: „Wiesz, chyba jesteśmy spalone w
tej knajpie, bo na mój ponowny widok w drzwiach kelner już nawet nic nie powiedział, tylko przewrócił oczami i
zrobił gest w stylu „a ty tu czego jeszcze?”.
W ten sposób dopełnił się stopień stopień pogardy piąty. Ale dzień był słoneczny i prawdziwie wiosenny, więc nawet pan kelner nie był w stanie całą swą paryskością urody tego dnia zniweczyć.
W ten sposób dopełnił się stopień stopień pogardy piąty. Ale dzień był słoneczny i prawdziwie wiosenny, więc nawet pan kelner nie był w stanie całą swą paryskością urody tego dnia zniweczyć.
PS. Gdyby wśród P.T. Czytelników znaleźli się odważni, chcący kiedyś odwiedzić to miejsce, zwie się ono L'Etoile de Montmartre i jest przy 26 Rue Duhesme, w osiemnastej dzielnicy. Ceny rozsądne, wystrój przyjemny, a obsługa uprzejma - oczywiście, jeśli tylko wystarczająco skrzętnie ukryjemy wszystko (łącznie z naszym ojczystym językiem), co mogłoby wskazywać na fakt, że nie jesteśmy modnymi paryżanami z dzielnicy, tylko ordynarnymi turystami, którzy przyszli swoją obecnością pohańbić ten hipsterski przybytek. Powodzenia! ;-)
hm... tak się teraz zastanawiam, że nigdy nie słyszałam niczego o Francuzach. o Włochach się mówi, że głośni. o Hiszpanach, że bardzo "przyjacielscy". a o Francuzach nigdy niczego nie słyszałam.
OdpowiedzUsuńO Francuzach, a zwłaszcza o paryżanach, jako nadrzędnej kaście narodu francuskiego napisano już wiele :) Ja mam szczególne upodobanie do dzieł Stephena Clarke'a, za jego angielskie poczucie humoru i odpowiednią dawkę złośliwości! Polecam "Paryż na widelcu" jego autorstwa. Bardzo przyjemną też lekturą jest "Słodkie życie w Paryżu" pana Davida Lebovitza.
UsuńMam dziwne wrażenie, że widziałam tę knajpę i coś mię od niej odepchęło - ale równie dobrze mogła być to inna knajpa utrzymana z zewnątrz w czerwieniach;)
OdpowiedzUsuńPlesa
Raczej nie widziałaś, Pleso, gdyż ja sama pierwszy raz w te rejony dotarłam. Ale nie ma co boleć, wokół jest wiele innych, obiecująco wyglądających hipsterskich przybytków!
UsuńMożna byłoby pójść do tej knajpy i zrobić happening "turysta absolutny": udawać, że się nie zna żadnego języka, wszystkiego dotykać, wszystko fotografować, na wszystkim swój ślad pozostawiać... A nóż kelner wybuchnąłby gniewem i okazałoby się, że krzyczy kompromitującym dyszkantem :)
OdpowiedzUsuńMuszę rzec, że już tym razem częściowo tak zrobiłam, gdyż nie mogąc doprosić się pana ani o uwagę (by na przykład spytać, czy mogę zrobić kilka zdjęć, skoro tak tu ładnie), ani o odrobinę szacunku dla mej osoby, bądź co bądź francuskojęzycznej i w tym mieście aktualnie zamieszkałej, postanowiłam przynajmniej dać mu prawdziwy powód do tej pogardy i zrobiłam tam parę(naście)zdjęć. Ale prawdziwy kelner paryski nie krzyczy, on miażdży zjadliwą uprzejmością tudzież milczącą pogardą ;-)
Usuń