środa, 20 lutego 2013

Jak doprowadzić paryskiego kelnera do piątego stopnia pogardy



Mam wrażenie, że każdy, kto zamieszka w Paryżu i spisuje swoje obserwacje, prędzej czy później zaczyna popadać w tony: prawdziwi paryżanie zwykle to...nie próbujcie tego nigdy, bo...najlepiej jest to i wtedy, jeśli się chce uniknąć tego, czy zyskać tamto, a wszystko to zaczyna się składać na znane stereotypy na temat miasta i jego mieszkańców. I chociaż zgodzę się, że znakomita większość tych doświadczeń ma charakter uniwersalny, jak chociażby przygody z biurokracją, metrem czy osławionymi paryskimi kelneremi, zawsze miałam jednak wrażenie, że autorzy trochę przesadzają, ubarwiają, dramatyzują. Bo czy rzeczywiście wszyscy urzędnicy są aż tak leniwi i niedbali, pasażerowie w metrze w godzinach szczytu zmieniają się w żądne krwi bestie, a paryscy kelnerzy traktują pogardliwie turystów? Ze smutkiem tudzież satysfakcją (sama nie wiem) dołączam do tego chóru wołając z przekonaniem: Tak!. A wszystko za sprawą obsługi, jakiej doświadczyłam dziś w pewnej bardzo hipsterskiej knajpie po drugiej stronie wzgórza Montmartre.

Tam udawszy się ze znajomą krajanką, jako i ja świeżo upieczoną paryżanką z importu, natrafiłyśmy na bardzo zachęcające miejsce: jasne, przestronne wnętrze, oszczędny, nowoczesny w stylu wystrój i przede wszystkim sami miejscowi przy stolikach. Weszłyśmy zatem do środka, zacierając ręce z radości, że oto wystarczy kwadrans spaceru, by znaleźć się z dala od typowo turystycznych knajp przy bazylice Sacré-Cœur, gdzie eleganccy kelnerzy w białych fartuchach już od progu obrzucają zagranicznych gości (bo tylko takich mają) spojrzeniem pełnym wyższości i ignorują ich wszelkie próby nawiązania kontaktu po francusku, rzucając od razu: Ał ken aj elp juuu?.



Jednak na nasze radosne Bonjour, pan stojący za barem rzucił okiem w naszą stronę, a jego wzrok z wyraźną dezaprobatą zatrzymał się na wiszącej u mnie na szyi lustrzance, po czym z ociąganiem odrzekł Bonjour?, które brzmiało jak: Czego tu szukacie nędzni, zbłąkani turyści? Możecie być pewni, że tu tego nie ma. Miłego dnia. Won!. Stopień pogardy pierwszy. 

Niezrażone jednak zapytałyśmy uprzejmie, zgodnie z tutejszymi zwyczajami, który stolik możemy zająć. Zadano nam więc standardowe pytanie, czy przyszłyśmy jeść, czy tylko czegoś się napić i niestety popełniłyśmy od razu kolejny, niewybaczalny błąd, oznajmiając, że pragniemy tylko napitku. A był to święty czas pory obiadowej. Pan kelner wskazał nam stolik gestem wyrażającym stopień pogardy drugi.
           
 Jednak smakowite zapachy skusiły nas na jedzenie, po którym to dopiero zapragnęłyśmy kawy, jednak okazało się, że nawiązanie kontaktu wzrokowego z obsługą jest co najmniej trudne. W ostatecznej desperacji wykorzystałam więc moment, kiedy pan podszedł do stolika obok, zadać tradycyjne pytanie, czy gościom smakowało jedzenie, i ja wówczas, poczekawszy na odpowiednią chwilę, najuprzejmiej jak potrafiłam, zawołałam go, prosząc go o dwie filiżanki café creme. Spojrzenie, jakim obrzucił mnie pan w odpowiedzi sprawiło, że poczułam się tylko maleńkim robakiem niegodnym nawet podeszwy jego buta. Był to stopień pogardy trzeci.
            
Ostatecznie jednak przyniósł nam kawę przed upływem kwadransa (nie wcześniej, żebyśmy nie myślały sobie, że tak bezceremonialnie można mu wydawać polecenia), po czym zniknął, byśmy przypadkiem nie poprosiły go o rachunek. Nie mogąc dłużej ani czekać, ani też walczyć o jego uwagę, popełniłyśmy kolejny niewybaczalny błąd, idąc wbrew tutejszym zwyczajom wprost do baru zapłacić. Pożegnano nas nadzwyczaj chłodno, życząc nam miłego dnia z pogardą czwartego stopnia w głosie.
            
Niestety, kiedy uszłyśmy kawałek drogi, znajoma uświadomiła sobie, że zapomniała czegoś zabrać spod stolika. Pobiełga więc z powrotem i po chwili wróciła oznajmiając: Wiesz, chyba jesteśmy spalone w tej knajpie, bo na mój ponowny widok w drzwiach kelner już nawet nic nie powiedział, tylko przewrócił oczami i zrobił gest w stylu a ty tu czego jeszcze?.

W ten sposób dopełnił się stopień stopień pogardy piąty. Ale dzień był słoneczny i prawdziwie wiosenny, więc nawet pan kelner nie był w stanie całą swą paryskością urody tego dnia zniweczyć.




PS. Gdyby wśród P.T. Czytelników znaleźli się odważni, chcący kiedyś odwiedzić to miejsce, zwie się ono L'Etoile de Montmartre i jest przy 26 Rue Duhesme, w osiemnastej dzielnicy. Ceny rozsądne, wystrój przyjemny, a obsługa uprzejma - oczywiście, jeśli tylko wystarczająco skrzętnie ukryjemy wszystko (łącznie z naszym ojczystym językiem), co mogłoby wskazywać na fakt, że nie jesteśmy modnymi paryżanami z dzielnicy, tylko ordynarnymi turystami, którzy przyszli swoją obecnością pohańbić ten hipsterski przybytek. Powodzenia! ;-)



6 komentarzy:

  1. hm... tak się teraz zastanawiam, że nigdy nie słyszałam niczego o Francuzach. o Włochach się mówi, że głośni. o Hiszpanach, że bardzo "przyjacielscy". a o Francuzach nigdy niczego nie słyszałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O Francuzach, a zwłaszcza o paryżanach, jako nadrzędnej kaście narodu francuskiego napisano już wiele :) Ja mam szczególne upodobanie do dzieł Stephena Clarke'a, za jego angielskie poczucie humoru i odpowiednią dawkę złośliwości! Polecam "Paryż na widelcu" jego autorstwa. Bardzo przyjemną też lekturą jest "Słodkie życie w Paryżu" pana Davida Lebovitza.

      Usuń
  2. Mam dziwne wrażenie, że widziałam tę knajpę i coś mię od niej odepchęło - ale równie dobrze mogła być to inna knajpa utrzymana z zewnątrz w czerwieniach;)
    Plesa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej nie widziałaś, Pleso, gdyż ja sama pierwszy raz w te rejony dotarłam. Ale nie ma co boleć, wokół jest wiele innych, obiecująco wyglądających hipsterskich przybytków!

      Usuń
  3. Można byłoby pójść do tej knajpy i zrobić happening "turysta absolutny": udawać, że się nie zna żadnego języka, wszystkiego dotykać, wszystko fotografować, na wszystkim swój ślad pozostawiać... A nóż kelner wybuchnąłby gniewem i okazałoby się, że krzyczy kompromitującym dyszkantem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę rzec, że już tym razem częściowo tak zrobiłam, gdyż nie mogąc doprosić się pana ani o uwagę (by na przykład spytać, czy mogę zrobić kilka zdjęć, skoro tak tu ładnie), ani o odrobinę szacunku dla mej osoby, bądź co bądź francuskojęzycznej i w tym mieście aktualnie zamieszkałej, postanowiłam przynajmniej dać mu prawdziwy powód do tej pogardy i zrobiłam tam parę(naście)zdjęć. Ale prawdziwy kelner paryski nie krzyczy, on miażdży zjadliwą uprzejmością tudzież milczącą pogardą ;-)

      Usuń