sobota, 23 lutego 2013

Po drugiej stronie wzgórza Montmartre

       

Dzielnicę Montmartre długo uważałam za tyleż malowniczą, ileż niemożebnie zaturyszczoną. Tym bardziej, że będąc tam kilka razy, trafiałam zawsze na szlaki, które przede mną (i równocześnie ze mną) przemierzały całe tłumy. Szybko więc uznałam tę dzielnicę za mało interesującą i stale dziwiłam się, czytając co rusz pełne zachwytu opisy spacerów po wzgórzu, zwłaszcza po jego tajemniczej, bo nieznanej mi zupełnie drugiej stronie. Ostatecznie ciekawość do spółki z wiosenną pogodą skłoniły mnie do tego, by dać temu miejscu jeszcze jedną szansę. I była to szansa jak najbardziej wykorzystana.

Po drugiej stronie wzgórza nie zobaczymy co prawda wieży Eiffla ani panoramy miasta (ponieważ zasłania je właśnie owo wzgórze). Swoją drogą ciekawe uczucie, cały czas jesteśmy w Paryżu, a jakby jednak już nie, bo całe miasto znajduje się za górą).

            
Nie spotkamy też artystów” dzielnie spełniających wszystkie oczekiwania w stosunku do tego, jak powinien wyglądać epigon XIX-wiecznej cyganerii paryskiej. Jednakże zamiast wzorem poprzedników zaprowadzać rewolucje w sztuce, oddają się raczej rysowaniu na poczekaniu portretów turystów na Place du Tertre.  Nie zobaczymy też Rity Hayworth, która ze słynnej I Love You Wall zachęca, by kochać się we wszystkich językach świata, nawet jeśli miłość jest przeciwieństwem spokoju i ładu. 

   



Za ta wśród uliczek tak samo malowniczych jak te po oficjalnej stronie wzgórza...



... znajdziemy wiele uroczych, mniej lub bardziej hipsterskich knajpek, wolnych od turystów, ale niekoniecznie od naburmuszonych paryskich kelnerów. Ostatecznie jednak możemy powiedzieć sobie, że to także część kolorytu lokalnego.




          


Przy dobrej pogodzie spotkamy też mieszkańców grających w bule (swoją drogą zawsze mnie zastanawia, dlaczego głównie mężczyźni oddają się tej rozrywce  ja osobiście jestem wielką, choć niekoniecznie utalentowaną miłośniczką tej gry).


A wisienką na torcie tego spaceru jest najprawdziwsza winnica, przywodząca niektórym uczestnikom przechadzki błogie (z perspektywy minionych lat) czasy winobrania w Langwedocji.


Dlatego też, kiedy w atmosferze rodem ze spokojnego, małego miasteczka gdzieś w południowej Francji schodzimy wreszcie ze wzgórza malowniczym pasażem Cottin, ogarnia nas wielki zamęt poznawczy, kiedy po niedługim czasie lądujemy w samym środku gwarnego i zatłoczonego Barbès-Rochechouart  części Paryża, którą upodobali sobie przybysze z Afryki. Ale to już temat na inny spacer i inną opowieść.




PS. Inspiracji do tego spaceru, jak również paru innych, dostarczył mi ten blog: 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz