niedziela, 3 lutego 2013

Jak nasycić głód kultury unikając stania w pięciogodzinnej kolejce

Zdjęcie ze strony: http://www.oezratty.net/wordpress/2012/numerique-et-distorsion-du-temps/.

Jak wszyscy wiemy, bądź nie, Paryż jest stolicą Francji. W tym także kulturalną.  Przeciętny mieszkaniec tego pięknego miasta ma więc stale do wyboru liczne wystawy sztuki we wszystkich jej odmianach i przejawach. Czasem jednak bywa trudno pogodzić tę wielość dostępnych rozrywek z czasem wolnym, który się ma dyspozycji. A paryżanie znani są przecież ze spędzania życia w stresie i w biegu z komórką przyklejoną do ucha (najnowszym modelem ajfona ma się rozumieć, z niczym innym nie wypada się pokazywać publicznie). Obserwując, co prawda, ogródki kawiarniane i restauracje o każdej porze dnia i nocy pełne tychże zabieganych paryżan robiących sobie godzinne sjesty, mam nieco inne zdanie na ten temat, ale pozostańmy przy tym oficjalnym.

W każdym razie, gdy w mieście akurat dobiega końca jakaś szczególnie ważna i interesująca wystawa, setki osób uświadamiają sobie nagle, że oto nadszedł ostatni dzień, by poobcować z tą konkretną sztuką. Ruszają więc szturmem na dane muzeum i okupują je dzień i noc w sensie dosłownym: by sprostać wzmożonemu popytowi, zdarza się, że ekspozycja w ostatnich dniach jest dostępna przez całą dobę. Nie inaczej było w przypadku dzisiaj zakończonej wystawy Edwarda Hoppera w Grand Palais. Nie inaczej niestety było także w moim konkretnym przypadku - przez dwa miesiące jej trwania nie udało mi się wybrać, by ją obejrzeć, tak więc dzisiaj pokornie stanęłam w kilkudziesięciometrowej kolejce ciągnącej się aż do Pól Elizejskich.

Po pół godzinie mozolnego przesuwania się do przodu dotarłam do tabliczki informującej, że z miejsca w którym się znajduję do wejścia pozostały mi jeszcze około cztery godziny czekania. Jednak ta sama tabliczka poinformowała mnie uprzejmie, że wystarczyło wykupić abonament na kilka wystaw z góry w tym sezonie, by móc dumnie ominąć cały ten tłum i bez kolejki wejść do muzeum. Kiedy okazało się, że abonamenty są nadal dostępne za cenę nie aż tak bardzo wygórowaną, w desperacji postanowiłam zdobyć taki dla siebie, gdyż po kolejnej godzinie byłabym pewnie gotowa zapłacić każde pieniądze, tudzież poniechać całkowicie wystawy, byle tylko nie marznąć dłużej.

Z wypełnionym formularzem w ręku, uprzednio zdobytym od panów porządkowych, zostałam przepuszczona specjalnie odgrodzoną od kłębiącego się tłumu alejką wprost do muzeum. Tam przeszłam jeszcze dwie kontrole przy wejściu, by nie okazało się, że przypadkiem się prześliznęłam przez te wszystkie zapory i bramki. Ostatni z panów ochroniarzy obejrzał mój formularz i rzekł nagle do mnie:

- A wie pani, że niektórzy, jak się już dostaną do środka, to wcale nie kupują abonamentu? Tylko od razu bilet na tę wystawę?
- Doprawdy? Cóż za nicponie! - już miałam odrzec z oburzeniem, kiedy przez twarz pana ochroniarza przemknął ledwie zauważalny uśmiech. Przysięgłabym nawet, że puścił do mnie oko wskazując mi wejście...

Mimo tego, w środku, zgodnie z wcześniejszymi instrukcjami, udałam się w lewo celem nabycia tegoż abonamentu, gdy po drodze moją uwagę zwróciły muzealne kasy, które mimo kłębiących się na zewnątrz w kolejce tłumów, były zupełnie puste... Być może tylko w tym momencie, albo... cóż, jeszcze jeden paryski absurdzik. Nie mogąc się więc oprzeć pokusie, podeszłam do jednej z tych kas i miętosząc w zestresowanej dłoni swój formularz, spytałam pokornie, szeptem prawie, czy też mogę nabyć bilet. A pani, zamiast odesłać mnie do do stu diabłów lub po prostu do działu abonamentowego, wykrzykując w ślad za mną niepochlebne uwagi o niecnych poczynaniach niektórych widzów, pogodnie odparła: "Tak!" i już po chwili, ku własnemu zdumieniu byłam posiadaczką upragnionego biletu.

Cóż było robić? Rozejrzałam się dyskretnie wokół, czy nie lecą w moją stronę jakieś kamienie, po czym równie dyskretnie oddaliłam się w stronę sal wystawowych. Zanim tam dotarłam, moja sylwetka zdążyła się bezwiednie wyprostować, pierś dumnie wypiąć do przodu, a na twarzy pojawiła się mina z cyklu: "bo my, paryżanie, wielbiciele sztuki, nie to co ten plebs niegodny..."

Zdjęcie ze strony: http://www.edwardhopper.info/Nighthawks.html.


2 komentarze:

  1. hahaha. :D w połowie historii myślałam, że oparłaś się pokusie przekrętu. ale nie, zuch dziewczyna! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Odezwał się we mnie duch kombinatorstwa polskiego... tak więc to w imię patriotyzmu!

    OdpowiedzUsuń